21 grudnia 2020 r. będzie miało miejsce wyjątkowe zjawisko astrologiczne – koniunkcja Jowisza i Saturna, które kończy pewien etap ludzkości. Jeśli nawet nie akceptujesz teorii o zjawiskach energetycznych, naszym połączeniu ze wszechświatem, przepływie energii i jej wpływie na nasze życie – zjawisko to będzie miało wpływ na nasze życie, bo jesteśmy elementem większej układanki.
Mówi o tym nawet Wikipedia; jesteśmy świadkami duchowej przemiany. Brzmi to górnolotnie. Co prawda zakładam, że czytający tego bloga są ludźmi otwartymi na te wszystkie „new age’owe” teorie o tym jak to, to czego nie widać istnieje i ma wpływ na nasze życie, czy tego chcemy czy nie. Jeśli tego nie znamy, nie akceptujemy, nie rozumiemy to jedynie szamoczemy się jak ryba w sieci, choć wiadomo z góry co się wydarzy za chwilę. Nawiązanie do ryb jest tu w sumie całkiem na miejscu, bo wejście w Erę Wodnika to kolejny etap po Erze Ryb, w której byliśmy przez ostatnie ok 2 tys lat. Chrystus i początek chrześcijaństwa zapoczątkował na Ziemi Erę Ryb – zresztą ryby są symbolem chrześcijaństwa – jak tu pięknie ta cała symbolika się układa.
Nie mam zbyt dużej wiedzy na te tematy, więc postanowiłem napisać jak to czuję, a nie tyle co wiem. I wierzę, że podobne odczucia macie i Wy, bo dużo się dzieje ostatnimi czasy, to swego rodzaju kulminacja i mocny akcent jakim Ryby chcą zakończyć swoje panowanie. Ja jestem spod Ryb, więc to co widzę u siebie, przekładam na większy obrazek, bo analogii widzę sporo.
Symbolem Ryb są dwie ryby – każda płynie w swoją, odwrotną stronę. Na pierwszy rzut oka widać, że jest tu jakaś dychotomia, rozdział, swego rodzaju schizofrenia. Jedna ryba płynie pod prąd – to rozwój, dynamika, walka o swoje.
„Aby dojść do źródeł, trzeba płynąć pod prąd, z prądem płyną tylko śmieci.”
Zbigniew Herbert
Druga ryba płynie właśnie z prądem. Jest bezwolna, słaba, bierna. Z jednej strony mówi się o poddaniu się nurtowi – nie ma co się siłować z losem, trzeba pozwolić zabrać nas tam gdzie wszechświat ma dla nas plan. Z drugiej jednak strony, taka bierność to często trwanie w strefie komfortu. Nic nie zrobisz to i nic się nie zadzieje.
Ryby to głównie jednak walka światła z cieniem, pozytywów z negatywizmami, rozwoju i bierności, naszych karmicznych tendencji do rozwoju i przeciwnie, do trwania w miejscu. Kilka ostatnich lat, a szczególnie trwający jeszcze rok pokazał nam jak wiele negatywizmów wychodzi na wierzch. Jak też mają ogromną tendencję do padania na podatny grunt. Polaryzacje jakie mają ostatnio miejsce na całym świecie prowadzą nas w odwrotnym kierunku niż jako ludzkość powinniśmy iść. Mnożą się antagonizmy, walki o opinię, rację, bo nie ma to zbyt wiele wspólnego z walką o przetrwanie. Często chodzi po prostu o rację i wiarę lub jej brak w jakąś wersję prawdy.
Ale do rzeczy. Nie piszę tego postu po to by dać jakieś wskazówki co tu należało zrobić, bo idzie nowe. Nie chcę się wymądrzać co się wydarzy po wejściu w Erę Wodnika, jak się przygotować, jak poznać czy już weszliśmy.
Po pierwsze nic się nie wydarzy jak za pstryknięciem palcem. Tak jak nagle nie pojawia się wiosna, bo najpierw topnieją śniegi, potem się robić coraz cieplej. Tak jak nagle nie robi się noc i nie można powiedzieć, że już jest albo jeszcze nie. Tak i nie będzie można powiedzieć, że od 19.22 dnia 21 grudnia 2020 r. nagle będzie inny świat. Ta zmiana się już dzieje od jakiegoś czasu. To widać, słychać i czuć 😉 To, że od jakiegoś czasu rezonują w nas coraz bardziej potrzeba zrobienia czegoś dla świata, bo go zaśmiecamy jak najgorsi niechluje. To, że czujemy wewnętrznie, że to życie które uprawiamy nie jest tym idealnym, z którym jest nam dobrze. To, że doceniamy prawdziwe wartości, rezygnujemy coraz bardziej z konsumpcjonizmu, że szukamy spełnienia w życiu, pracy, która dawałby nam satysfakcję i ekscytację, a nie tylko kasę. To wszystko to symptomy zmiany. To się dzieje wokół nas i dziać się będzie nawet po sądnym 20. grudnia 2020. Pewne sprawy mogą nabrać jednak tempa. To też widać. Największym ich katalizatorem jest zapewne też Covid. Przypadek? Nie sądzę. Z nami, ludźmi jest trochę tak, że trzeba nas tak palnąć przez łeb od tyłu, żebyśmy zobaczyli coś co mamy przed oczami. No i tak dostajemy przez łeb. Niektórzy jednak mają wyjątkowo wysoką wytrzymałość na ból – wszystkie te razy po głowie jakoś nic im nie robią. Pozamykane głowy, pozamykane serca. Ale co tam, nic nie poradzimy. Każdy ma swoją drogę i nikt swoimi „dobrymi radami” jej nie skróci.
Ja bez jakiegokolwiek oczekiwania, że kogoś oświecę czy nawrócę, chciałem się z Wami podzielić takimi tam moimi przemyśleniami.
Przed rokiem 2012, kiedy to obwieszczany był koniec, zgodnie z kalendarzem Majów, mocno wierzyłem, że idzie nowe. Że oto wejdziemy w nowy wymiar, gdzie będzie miejsce tylko dla przebudzonych, oświeconych dusz. W swojej pysze oczywiście się w tym gronie widziałem. Ale nie dawały mi spokoju pytania i wątpliwości co zrobić wcześniej, jak się przygotować, po czym poznać, że już jestem w 5-tym wymiarze wraz z innymi uduchowionymi pięknymi ludźmi. Nie miałem wokół siebie zbyt wiele osób, z którymi mógłbym o tym porozmawiać. Na pewno nie wśród tych, z którymi przebywałem na co dzień. Czułem się więc jak wybraniec, choć trochę osamotniony. No i kurna nie stało się nic spektakularnego. Nie było światła z nieba, nie zacząłem więcej widzieć, wcale jakoś tak nawet mi się nie polepszyło w życiu, czego się spodziewałem po sytuacji. W końcu jak sie jest wybrańcem, to i należy się więcej, co nie? 😉 A ten wspaniały wszechświat, w który tak wierzę jakoś nic nie zrobił, żebym odczuł, że cała ta praca duchowa, ten rozwój osobisty, któremu poświęcam 80% swoich myśli, cała ta moja wrażliwość i duchowość była tego warta. Nie stało się nic. Wyjścia widziałem dwa:
- nic się jednak nie zdarzyło – nie było żadnej energetycznej zmiany, a ja się nabrałem na te retorykę New Age
- nie byłem gotowy na ten zaszczyt wejścia w wyższy wymiar.
Szczerze mówiąc bliższa była mi idea nr 1. No bo jak to, ja z całą tą swoją pracą nad sobą wykonywaną latami, z tym przekonaniem o wyższości nad zwykłymi, nieoświeconymi Januszami, z tym czuciem więcej, wyższymi wibracjami nie byłem gotowy na doświadczenie tych wiekopomnych zmian energetycznych??
Z perspektywy czasu widzę, że oba tematy były na rzeczy.
Jak zatem patrzę na to co ma miejsce teraz?
Na pewno spokojniej, na pewno z mniejszym spięciem tyłka. Czy teraz jestem bardziej przebudzony, czy nadal ziewam? Czy święcę jaśniej, czy jednak jestem nadal jedną noga w tępym mainstreamie? Jeśli w ogóle tak myślę, to zdaje się, że nadal nie jestem gotowy… Bo w gruncie rzeczy nie da się pewnie jakoś jednoznacznie określić czy ktoś gotowy jest, czy nie.
„Skuteczność jest miarą prawdy”
Jedna z moich ulubionych zasad Huny.
A co można by za tę skuteczność uznać? To moja opinia, więc nie piszę, że tak jest. Tak mi się wydaje.
Skutecznie będzie wtedy jak będziesz czuł, że jest skutecznie 🙂 Jak życie, które wiedziesz będzie takie, z którego jesteś dumny, zadowolony. Jak będzie radość, wdzięczność i podjarka. Znaczyło to będzie, że jesteś w niebie. Że się w człowieczeństwie realizujesz jak należy i Bóg, Wszechświat, wyższe Ja, Wszechogarniająca inteligencja i wszelkie inne nazwy na to samo – jak będzie ten Bóg czuł satysfakcję z tego. Bo jemu na tym cholernie zależy.
Przez te kilka lat od 2012 roku mocno spokorniałem. Dostałem masę przykładów od życia, że nie ma definicji „gotowego”, przebudzonego, czy oświeconego. Dostałem dużą lekcję pokory, bo niebezpiecznie „bogowałem” w tym swoim rozwoju duchowym. I to mnie automatycznie od bycia Bogiem odsuwało. Im bardziej czułem, że jestem przebudzony, tym mniej nim byłem. Świadomość to co innego. Ale to zwykle nie jest świadomość, ale myśli, które pochodzą z ego. No chyba, że je zauważasz. Wtedy jest świadomość tego delikatnego defektu i już jest nieźle.
Czy można zatem się przygotować na to co nasz czeka? Na pewno jakoś tam można. Myślę, że im mniej będziemy widzieli w tym jakiś magiczny element naszego życia, tym lepiej. Im mniej będziemy oczekiwać, że oto my uduchowieni ludzie nagle dostaniemy jakieś fory od świata, tym większe szanse, że rzeczywiście dostaniemy. Im bardziej zaakceptujemy to co wokół, tym łatwiej będzie mogło przyjść to lepsze. Im mniej będziemy oczekiwać, tym więcej się wydarzy. Sporo na pewno kwantowości będzie się manifestować w tym nowym świecie, nowej energii. Nadal dziać się będą najprostsze rzeczy; nadal będziemy szukać czegoś więcej od życia, nadal będą ruchy społeczne na rzecz wolności, prawa kobiet, równości. Nadal kościół z tak niereformowalnym podejściem będzie tracił mądrych ludzi. Nadal będziemy mieć na uwadze naszą planetę i jej dobro. Wszystko będzie jak było, tyle, że sprawczość wzrośnie. Sprawczość dla tych, którzy wiedzą jak ją przywoływać. Jeszcze bardziej się zamanifestuje nasz boski potencjał w nas samych. Serce i jego energia nabierze jeszcze większego znaczenia. Będzie łatwiej, więcej, szybciej. Dla tych, którzy będą wiedzieli jak tych narzędzi manifestacji i intencji używać. Niestety zła wiadomość jest taka, że nadal nie będzie sprawiedliwości. Energia nie będzie nadal pytać, czy coś jest dobre, czy złe, bo ona generalnie nie wartościuje i nie rozróżnia bidulka tego co dobre, a co złe. Daje jak ktoś prosi.
Bądźmy więc świadomi. Skonfrontujmy się z naszymi lękami. Ich też bądźmy świadomi. Nikt nie będzie karał tych, którzy nie są doskonali. Na pewno wynagrodzi tych, którzy są tego świadomi. Wszystkie kwantowe zasady; odpuszczenie, rezygnacja z oporu, akceptacja, obserwacja – to zacznie być supermocą jak u Jedi 😉